
Obawiasz się, że Twoja dojarka nie działa prawidłowo i powodować problemy ze zdrowiem krów?
Możesz to sprawdzić w trakcie audytu systemu udojowego. Paweł Panasiuk, właściciel Biofamtech, wyjaśnia, jak przebiega taka wizyta, jakie efekty przynosi i kiedy warto się na nią zdecydować, by zapewnić wydajny dój i maksymalne zyski.
Kiedy hodowcy potrzebują audytu systemu udojowego? Z jakimi problemami najczęściej się zgłaszają?
Hodowcy najczęściej decydują się na audyt wtedy, gdy problem z zapaleniami wymion staje się realnym zagrożeniem. Krytyczny moment to zazwyczaj sygnał z mleczarni, kiedy liczba komórek somatycznych zbliża się do granicy 400 tysięcy i pojawia się presja, by znaleźć i wyeliminować przyczynę. Wtedy hodowca zaczyna szukać rozwiązania i zgłasza się na audyt.
Ciekawym zjawiskiem jest to, że wielu hodowców zwleka z decyzją, bo nie do końca wierzy, że problem leży w systemie udojowym. Czasem pojawia się też obawa, że audyt wykryje poważne błędy i konieczne będą kosztowne zmiany. To trochę tak, jak z wizytą u lekarza – wiemy, że warto sprawdzić stan zdrowia, ale obawiamy się diagnozy.
Czym taki audyt różni się od standardowej atestacji dojarki?
Największa różnica polega na tym, że audyt rzeczywiście sprawdza, jak działa system udojowy w praktyce. W teorii atestacja powinna zapewniać, że sprzęt jest regularnie kontrolowany, ale w rzeczywistości często sprowadza się do „podbicia papierka”, bez analizy, czy dojarka faktycznie działa prawidłowo.
Dla przykładu, byłem niedawno na audycie w jednej z najmniejszych obór, jakie odwiedziłem, gdzie doili 16 krów. Hodowca chciał sprawdzić, co dzieje się z jego dojarką. Okazało się, że używali sześciu aparatów udojowych, podczas gdy pompa miała problem z utrzymaniem stabilnego podciśnienia już przy pięciu! System był więc przeciążony, co prowadziło do niestabilnego podciśnienia i problemów zdrowotnych krów. Co ciekawe, hodowca powiedział, że rok wcześniej serwisanci przeprowadzili atestację dojarki, nawet podłączyli urządzenia pomiarowe i stwierdzili, że pompa spokojnie mogłaby obsłużyć dwa razy więcej aparatów. Takie rozbieżności wynikają najczęściej z powierzchownego podejścia do atestacji.

Dlaczego ważne jest sprawdzenie systemu udojowego podczas rzeczywistego doju?
Sprawdzenie samego sprzętu to jedno, ale prawdziwy obraz sytuacji uzyskujemy dopiero wtedy, gdy widzimy, jak system działa w trakcie doju. To właśnie w tym momencie ujawniają się problemy, których nie da się wykryć podczas standardowej atestacji.
Mamy dwa główne rodzaje problemów. Pierwszy to kwestie techniczne, które można wykryć nawet podczas testów „na sucho”, bez udziału zwierząt, np. niewydajna pompa. Często zdarza się, że system był zaprojektowany na mniejszą liczbę aparatów udojowych, ale hodowca z czasem zwiększył ich ilość, nie dostosowując do tego pompy. W efekcie system nie jest w stanie utrzymać stabilnego podciśnienia. Inny problem to przestarzałe rozwiązania, sprzęt montowany 20 lat temu był dopasowany do zupełnie innych wydajności krów niż te, które mamy dzisiaj. Kiedy mleczność rośnie, a system nie jest dostosowywany, nie jest on w stanie skutecznie i bezpiecznie odprowadzić mleka do zbiornika.
Drugi rodzaj problemów to te, które wychodzą na jaw dopiero w trakcie rzeczywistego doju, np. pulsatory i przewody, które z pozoru wyglądają dobrze, ale w praktyce wprowadzają nieszczelności i zaburzają cały proces doju. To właśnie te „małe” rzeczy, jak sparciałe przewody czy mikropęknięcia, mogą powodować duże problemy. Pompa musi nadrabiać te nieszczelności, a pulsacja, która jest kluczowa dla prawidłowego doju, zaczyna działać nieprawidłowo.
Teoretycznie, gdyby atestacje były wykonywane zgodnie z normami, te problemy powinny być wykrywane i eliminowane. W praktyce jednak często nie są, bo skupiają się głównie na formalnym sprawdzeniu sprzętu, a nie na tym, jak faktycznie działa on w codziennym użytkowaniu. Dlatego audyt, który odbywa się w trakcie doju, daje pełniejszy obraz i pozwala wykryć błędy, które wpływają na zdrowie krów i jakość mleka.
A jak w praktyce przebiega audyt dojarki podczas doju?
Wszystko zaczyna się od rozmowy z hodowcą. To kluczowy etap, bo pozwala mi lepiej zrozumieć sytuację w gospodarstwie. Pytam o wielkość stada, ewentualne problemy, a także czy gospodarstwo jest pod oceną użytkowości mlecznej. Jeśli tak, mamy konkretną dawkę dodatkowej wiedzy o stadzie i poszczególnych użytkowanych w nim zwierzętach.
Przed rozpoczęciem audytu dokładnie wyjaśniam, jak wygląda moja wizyta. Najczęściej przyjeżdżam przed porannym dojem. Podłączam urządzenia pomiarowe VaDia, a hodowca wykonuje dój tak, jak na co dzień. Im bardziej naturalne warunki, tym bardziej wiarygodne wyniki. Obserwuję cały proces, analizuję rutynę doju i zapisuję swoje spostrzeżenia. Po zakończeniu doju sprawdzamy również system mycia, ponieważ błędy w myciu często są przyczyną problemów z bakteriami w mleku.
Po doju przeprowadzam testy statyczne zgodnie z normą: sprawdzam pulsatory, pompę oraz stabilność podciśnienia. Najważniejszym elementem audytu jest końcowa rozmowa. Już na miejscu przekazuję pierwsze zalecenia, które można wdrożyć od razu. Następnie, w ciągu trzech dni roboczych, wysyłam szczegółowy raport podsumowujący wyniki audytu i rekomendacje działań.
Taka wizyta trwa praktycznie cały dzień, ale dzięki temu hodowca otrzymuje pełny obraz funkcjonowania systemu udojowego. Po takim wyjaśnieniu, cena usługi przestaje być największą obiekcją, bo hodowcy widzą realną wartość tej analizy.
Hodowcy mówią, że ta rozmowa po audycie to „mini szkolenie z doju”, czego można się wtedy dowiedzieć?
To jest kluczowy element audytu. Rozmowa trwa od godziny do dwóch i pozwala hodowcy lepiej zrozumieć, jak działa jego system udojowy. Omawiam wyniki pomiarów, pokazuję wykresy i tłumaczę, dlaczego pewne rzeczy wymagają poprawy. Kładę duży nacisk na rutynę doju, stan techniczny przewodów, pulsatorów i gum strzykowych oraz wpływ tych elementów na zdrowie krów i wydajność. Wskazuję też, jak problemy z higieną mogą prowadzić do wzrostu bakterii w mleku.
Często okazuje się, że hodowcy nie mieli wcześniej świadomości, jak duży wpływ na ich produkcję mają te „drobne” kwestie. Ostatnio jeden z nich był zaskoczony, gdy dowiedział się o badaniach PCR mleka zbiornikowego, które pomagają zidentyfikować patogeny w stadzie. Takie rozmowy zmieniają podejście do doju. Nie chodzi tylko o codzienną rutynę, ale o lepsze zrozumienie całego procesu i jego optymalizację.
Czy hodowcy są zaskoczeni wynikami audytu? Jakie błędy pojawiają się najczęściej?
Hodowcy niemal zawsze są zaskoczeni wynikami audytu, szczególnie wpływem drobnych detali na cały proces doju. Najczęstsze błędy to brak regularnej wymiany przewodów i gum strzykowych, co prowadzi do nieszczelności i problemów z podciśnieniem. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jak zużyte gumy strzykowe wydłużają czas doju.
Kolejnym zaskoczeniem jest znaczenie właściwej rutyny doju. Często hodowcy albo stosują tylko minimalne przygotowanie, albo przeciwnie nie przestrzegają optymalnych czasów stymulacji. Kluczowe jest podłączenie aparatu nie wcześniej niż 60 sekund, ale nie później niż dwie minuty od rozpoczęcia stymulacji, by wykorzystać szczyt działania oksytocyny. Hodowcy nie zawsze wiedzą też, jak pustodój wpływa na zdrowie strzyków. Nadmierne podciśnienie prowadzi do wynicowań, co w dłuższej perspektywie negatywnie odbija się na krowach.
Jakie efekty udaje się uzyskać po wprowadzeniu zmian (i w jakim czasie)?
Efekty zmian wprowadzonych po audycie często widać już po kilku dniach. Jednym z pierwszych jest skrócenie czasu doju. To aspekt, na który hodowcy na początku rzadko zwracają uwagę, ale gdy okazuje się, że mogą doić krowy w półtorej godziny zamiast dwóch, zaczynają dostrzegać korzyści.
Kolejną zmianą jest spokojniejsze zachowanie zwierząt – mniej spadających aparatów, krowy chętniej wchodzą na dój, są mniej zestresowane. Często też hodowcy zmieniają sposób naganiania krów do doju, bo nie zdawali sobie sprawy, że hałas i pośpiech pogarszają sytuację.
Jeśli chodzi o zdrowie zwierząt i jakość mleka, to efekty zależą od skali problemu. U niektórych hodowców poprawa jest spektakularna. Przykładowo, w po zmianach krowy zaczęły lepiej oddawać mleko, nie trzeba było używać kaniuli do odciągania z ćwiartek, a liczba zapaleń znacząco spadła.
Żeby uzyskać takie efekty, jakie zmiany trzeba wprowadzić? Jakie są zalecenia?
Podstawowe zmiany, które należy wprowadzić, zaczynają się od poprawy rutyny doju – odpowiednia stymulacja krów przed podłączeniem aparatów pozwala skrócić czas doju i zmniejszyć ryzyko zapaleń. Ważna jest też regularna wymiana gum strzykowych i przewodów, które z czasem tracą elastyczność i wpływają na szczelność układu. To stosunkowo niewielkie koszty, a ich zaniedbanie prowadzi do większych problemów zdrowotnych i spadku wydajności mlecznej.
Większe zmiany dotyczą stabilności podciśnienia. Jeśli pompa nie działa prawidłowo, może być konieczna jej wymiana. Nowa to koszt około 10-15 tysięcy złotych, ale każda krowa z mastitis to straty średnio rzędu 1000-1500 zł w skali laktacji. Do tego dochodzi ryzyko antybiotyków w mleku. Wystarczy drobna pomyłka i mleko z antybiotykami może trafić do zbiornika i wtedy trzeba je utylizować. W takim przypadku hodowca nie tylko nie dostaje zapłaty za mleko z całego doju, ale ponosi też koszt jego utylizacji. Tego typu błędy mogą oznaczać poważne straty finansowe już w ciągu jednego doju, dlatego nawet drobne zmiany w rutynie doju mogą przełożyć się na wymierne oszczędności.
Jakie zmiany proponuje Pan do rutyny doju?
Najważniejszą zmianą, którą zdecydowanie polecam hodowcom w rutynie doju, jest regularne kontrolowanie wskazań wakuometru, czyli urządzenia, które mierzy podciśnienie w systemie udojowym. Kluczowe jest, aby codziennie sprawdzać, czy podciśnienie jest stabilne i utrzymuje się na odpowiednim poziomie. Ważne jest również, aby monitorować, czy wartość podciśnienia nie zmienia się zbytnio w trakcie doju. Powinna być ta stabilność, ponieważ wahania mogą prowadzić do problemów, jak na przykład uszkodzenie strzyków. Idealnie, jeśli zmiana wartości nie przekracza 2 kPa. Jest to łatwe do zauważenia, bo na wakuometrze widać to na podstawie kolejnych kresek, każda oznacza 2 kPa.
A co dzieje się, gdy hodowca nie wdroży zmian?
Wtedy problemy będą narastać stopniowo, aż w pewnym momencie zaczną realnie wpływać na wydajność stada i rentowność gospodarstwa. Często jest tak, że na początku wszystko wydaje się działać w miarę dobrze, ale konsekwencje pojawiają się z opóźnieniem i trudno je od razu zauważyć.
Jednym z pierwszych sygnałów, że coś jest nie tak, jest wydłużający się czas doju. Hodowcy często tego nie dostrzegają, bo zmiana następuje powoli. Najpierw czas doju wydłuża się o kilka minut, potem o kilkanaście, a w końcu z 1,5 godziny robią się 2 godziny lub więcej. Jeśli system działa nieprawidłowo, krowy mogą być mniej chętne do wchodzenia na halę, bo zamiast odczuwać ulgę, dój kojarzy im się z dyskomfortem. Aparaty udojowe mogą częściej spadać, co oznacza konieczność ciągłego ich poprawiania, a to z kolei zabiera dodatkowy czas.
Kolejna sprawa to uszkodzenia strzyków. Zużyte gumy strzykowe czy niestabilne podciśnienie powodują mikrourazy, które osłabiają naturalną barierę ochronną przed patogenami. Początkowo mogą pojawiać się pojedyncze przypadki zapaleń, ale w pewnym momencie problem może nagle eskalować. Niby wszystko jest w normie, a potem, nagle, somatyka skacze w górę i trudno znaleźć jednoznaczną przyczynę.
I wtedy zaczynają się problemy z zapaleniami i straty gospodarstwa?
Jeżeli krów z zapaleniami jest coraz więcej, pojawia się kolejny problem – więcej zwierząt dostaje antybiotyki. A to oznacza dodatkową pracę, bo takie krowy trzeba doić osobno, podłączać do bańki, a mleko utylizować. I tu jest jeszcze jedno ryzyko, o którym już wspominałem. Jeśli ktoś się pomyli i mleko z antybiotykiem trafi do zbiornika, konsekwencje mogą być naprawdę poważne. Cały zbiornik może zostać odrzucony, hodowca nie dostanie za niego zapłaty, a dodatkowo może zostać obciążony kosztami utylizacji.
Często hodowcy myślą, że koszt zapalenia to tylko koszt leczenia, czyli antybiotyku i ewentualnie strat wynikających z utylizacji mleka. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Jeśli krowa dostanie zapalenie na początku laktacji, nigdy nie osiągnie swojego pełnego potencjału mlecznego, a to przekłada się na realne straty w całej laktacji. Dlatego mówi się, że rzeczywisty koszt jednego przypadku zapalenia to nie kilkaset złotych, ale średnio 1300–1500 złotych na krowę. A w skali całego stada straty mogą być naprawdę duże.
Najlepszym sposobem, żeby uniknąć takich problemów, jest regularna kontrola systemu udojowego.

Regularna kontrola, to znaczy jak częsta? Jak często powinno się robić się przegląd dojarki i audyt z testem dynamicznym w trakcie doju?
Jeżeli chodzi o częstotliwość kontroli, to zgodnie z przepisami i ogólnymi wytycznymi przegląd dojarki powinien być przeprowadzany przynajmniej raz w roku. Ale w praktyce najlepiej, żeby to nie był tylko test statyczny, który sprawdza podstawowe parametry, ale pełny audyt obejmujący również test dynamiczny, wykonywany w trakcie doju. Taki kompleksowy przegląd daje pewność, że cały system działa prawidłowo i że krowy są dojone w komfortowych warunkach.
W tej chwili trwają prace nad nową normą, w której testy dynamiczne dojarki mają stać się standardem. To oznacza, że zalecenia w skali międzynarodowej będą wskazywać, że raz w roku powinno się przeprowadzać zarówno testy statyczne, jak i dynamiczne. Wprowadzenie tego jako powszechnej praktyki może pomóc hodowcom w lepszym monitorowaniu systemu udojowego i zapobieganiu problemom, zanim się one nasilą.
Oprócz tego warto przeprowadzić dodatkową kontrolę po każdej większej zmianie, również przy wymianie całego systemu udojowego. Jeśli modyfikujemy parametry dojarki, zmieniamy ustawienia czy wprowadzamy nowe elementy do systemu, dobrze jest sprawdzić, czy wszystko działa tak, jak powinno. W takich sytuacjach optymalnie byłoby wykonać audyt ponownie w ciągu dwóch/trzech miesięcy, żeby upewnić się, że zmiany przyniosły oczekiwany efekt.
Jak można umówić się na audyt i czy hodowca musi się jakoś do niego przygotować? I czy musi się go obawiać?
Najłatwiejszym sposobem na umówienie audytu jest po prostu telefon. Sama rozmowa jest zupełnie niezobowiązująca. W trakcie omawiamy, z jakimi problemami mierzy się hodowca, co chciałby poprawić i jaki jest cel wizyty. To również moment, w którym można określić, czy faktycznie jesteśmy w stanie pomóc. Jeśli tak, to ustalamy szczegóły, termin oraz koszt wizyty jeszcze przed jej odbyciem, tak aby wszystko było jasne.
Jeśli chodzi o przygotowanie, to nie ma tutaj żadnych wymagań. Najważniejsze jest to, aby hodowca zarezerwował sobie czas na audyt. Jeśli sam nie uczestniczy w doju, warto, aby poinformował o wizycie osoby, które będą wtedy pracować, żeby nie miały poczucia, że ktoś je kontroluje. Audyt nie jest żadną formą nadzoru czy oceny. To narzędzie, które ma pomóc w rozwiązaniu ewentualnych problemów i poprawie funkcjonowania systemu. Nie ma więc powodu, żeby się go obawiać. Celem jest wsparcie, a nie wytykanie błędów.
tel. +48 602 750 811