Gdy mleko spełnia wymagane normy, ale rosną w nim komórki somatyczne (LKS), to dla mleczarni alarmujący sygnał, który świadczy o tym, że wkrótce może obniżyć się jakość surowca. By temu zaradzić, rodzinna mleczarnia Bromilk pomaga rolnikom znaleźć źródło problemu i je wyeliminować. Jak taka współpraca działa w praktyce, opowiada Damian Hildebrandt, lek. wet., który przeprowadza w gospodarstwach audyty jakości mleka.
Jest Pan właścicielem mleczarni Bromilk, proszę opowiedzieć, dlaczego kładzie Pan tak duży nacisk na jakość mleka?
Jesteśmy małą, lokalną mleczarnią i zajmujemy się głównie wyrobami sera białego i śmietankami. Zwracamy uwagę na jakość, bo ona przekłada się na produkty, które później sprzedajemy klientom. Chcemy, by nasze wyroby były jak najlepsze, tak by klienci po nie wracali i je polecali. Surowiec determinuje też optymalizację procesu produkcji, która wymaga powtarzalności, dlatego tak ważne jest trzymanie dobrych parametrów mleka zarówno w kwestii drobnoustrojów, jak i zawartości m.in. białka, tłuszczu, laktozy czy kazeiny.
Jako mleczarnia i punkt skupowy, w którym kupujemy surowe mleko, jesteśmy też objęci nadzorem inspekcji weterynaryjnej, co nakłada na nas szereg obowiązków. Musimy rejestrować każdą dostawę mleka i co najmniej dwa razy w miesiącu przeprowadzamy badania na ogólną liczbę drobnoustrojów i liczbę (LKS), które w tym mleku się znajdują.
Zwiększając ilość badań, dostarczamy hodowcom informacje o tym, czy stado utrzymuje określoną jakość, dzięki czemu możliwa jest szybka reakcja. Cały czas ulepszamy też nasze procesy kontroli, by badać mleko w możliwie najbardziej dokładny sposób.
Co to oznacza dla hodowcy, który zajmuje się produkcją mleka?
W praktyce dostarczamy hodowcom częstszej informacji niż Polska Federacja Hodowców Bydła, która rejestruje tylko liczbę LKS, czyli parametr, który mówi bezpośrednio o zdrowotności wymienia krów w stadzie. Mleczarnia jako przetwórca żywności musi rejestrować również ogólną liczbę drobnoustrojów, będącą wynikiem oddziaływania czynników środowiskowych, sprzętu udojowego i samej krowy, która może być zakażona. Zatem regularne badania pomagają hodowcy monitorować stan czystości mleka oraz zdrowotności w stadzie.
Oczywiście w mleku zawsze będzie pewna ilość LKS, bo to jest fizjologiczne i naturalne, że komórki się złuszczają i pojawiają się w mleku. W Polsce i Europie dopuszczalna norma LKS to 400 tys./ml., ale przyjmuje się, że u zdrowych krów ta norma jest mniejsza i wynosi 200 tys./ml.
Więc, gdy mleko jeszcze spełnia normy, ale poziom LKS zaczyna rosnąć, to jest już powód do obaw?
Każdy wzrost tych komórek powoduje upośledzenie gruczołu mlekowego, a to prędzej czy później przełoży się na straty finansowe hodowcy. Im tych komórek jest więcej, tym bardziej upośledzony będzie gruczoł mlekowy – pojawią się objawy, które mogą prowadzić do stanów przewlekłych lub ostrych zapaleń. A to przekłada się nie tylko na samopoczucie zwierzęcia i jego dobrostan, ale też na zdolności produkcyjne. Dodatkowo wzrastają koszty utrzymania takiego zwierzęcia związane z obsługą weterynaryjną, ceną leków i stratą mleka karencyjnego. Jeśli przykładowo dziś mówimy, że mleko ma poziom 400 tys./ml. LKS, to wiemy, że podczas drugiej laktacji hodowca straci około pół tony mleka.
I to też jest problem mleczarni, bo im mleko jest „czystsze”, tym jest go więcej, a przecież zależy nam na tym, by w dzisiejszych trudnych realiach, gdy zmniejsza się pogłowie krów mlecznych, uzyskiwać tyle mleka, ile jest możliwe. Poprawiając jakość surowca u hodowców, zwiększamy jego ilość.
Stąd pomysł na to, by kupić urządzenie VaDia, przeszkolić się z analizy danych w Biofarmtech i zacząć wspierać hodowców w ramach poprawy jakości mleka?
W wielu mleczarniach funkcjonuje rola instruktora skupowego, który ma wiedzę i pomaga swoim hodowcom uzyskiwać mleko w sposób jak najbardziej higieniczny. W mleczarni Bromilk również stworzyłem służbę surowcową, ale postanowiłem pójść dalej i działać w szerszym zakresie.
Zdecydowaliśmy się na zakup systemu VaDia, po to, by ocenić każdy możliwy aspekt w gospodarstwie podczas pozyskiwania mleka. Bardzo dokładnie przyglądamy się rutynie i higienie doju, czynnikom hodowlanym oraz pracy sprzętu udojowego. Badanie aparatem VaDia dostarcza bowiem kompletnych danych o działaniu dojarki. Testem „na sucho” nie udaje się uzyskać takich informacji. Różne badania wskazują, że praca dojarki stanowi od 6 do 20% przypadków mastitis w stadzie, ale po szkoleniu w Biofarmtech wiem, że to może być znacznie większa skala, średnio 20%.
Na czym polega pomoc hodowcom?
Od stycznia prowadzę szkolenia dla hodowców oraz realizuję bezpłatne audyty w gospodarstwach, z którymi współpracujemy. Wygląda to tak, że przyjeżdżam na miejsce i zaczynam od rozmowy z hodowcą, co pomaga mi wstępnie ocenić zdrowotność krów. Pytam nie tylko o problemy związane z somatyką, ale również z rozrodem i zarządzaniem stadem. Następny krok to audyt podczas doju z urządzeniem VaDia.
Jako lekarz pobieram także próbkę do badania rt-PCR, które pomaga mi określić rodzaj bakterii znajdujących się w mleku, tzn. takich, które mają największy wpływ na somatykę. Mając taki wynik, mogę zaproponować najlepszą i najbardziej skuteczną chemię udojową. Chciałbym też zaznaczyć, że jeśli musimy podjąć leczenie u chorego zwierzęcia, to znaczy, że popełniliśmy błąd na wcześniejszych etapach związanych z higieną i prewencją. Dlatego zalecam biosekurację, czyli ograniczenie transmisji chorób i patogenów z zewnątrz oraz prewencję, czyli szczepienia.
Co dzieje się dalej z wynikami takiego audytu?
Później wszystko omawiam z hodowcą. Co ważne, audyt trwa kilka godzin, a w rezultacie można zyskać pełen obraz sytuacji, łącznie z rozpoznaniem, gdzie leży problem mastitis i co zrobić, by go skutecznie rozwiązać. Chciałbym też zaznaczyć, że taka wizyta nie jest kontrolą z mleczarni i służy wyłącznie pomocy w poprawie jakości mleka.
Czy wdrożenie urządzenia VaDia w pracy przyniosło pozytywne efekty?
Systematyczna praca z hodowcami skutkuje niewielkimi zmianami w gospodarstwie, które w czasie przynoszą oczekiwany rezultat. Od somatyki nie można wymagać, że poprawi się z dnia na dzień. Jest do długotrwały proces, który składa się z wielu czynników i współpracy na wielu poziomach.
Zdarza mi się również korzystać z doradztwa Pawła Panasiuka, który ma ogromną wiedzę o wszystkich systemach udojowych. W pilnych sprawach kontaktuję się z Pawłem telefonicznie, ale jeśli mam jakąś sprawę, która wymaga wyjaśnienia, to wysyłam mu gotowy raport, czy poszczególne pliki, żeby mógł je przeanalizować za pośrednictwem VaDii. I wtedy zazwyczaj Paweł udziela mi informacji, co powinienem zrobić i gdzie szukać błędu.
Jest Pan lekarzem weterynarii, więc doradza Pan hodowcom kompleksowo?
Lubię patrzeć na gospodarstwo jak na jeden organizm, ponieważ na jakość mleka wpływa wiele czynników, takich jak: środowisko, genetyka, ale również zarządzanie stadem i sam proces doju oraz sprzęt udojowy. Bardzo ważne są pewne punkty krytyczne, które jesteśmy w stanie ocenić fachowym okiem tylko uczestnicząc w doju, sprawdzając nie tylko jego przebieg pod względem sprzętowym, ale też wszystko co dzieje się dookoła.
Czy są już efekty audytów, które Pan przeprowadził?
Tak, u tych hodowców, których audytowałem i którzy wzięli sobie wskazówki do serca, rzeczywiście widzę zdecydowaną poprawę w jakości mleka. Przede wszystkim jest to widoczne w podstawowym parametrze, czyli w spadku ogólnej liczby drobnoustrojów i liczby LKS. Na pewno cieszy też to, że rośnie świadomość wśród hodowców i są już tacy, którzy zgłaszają się do mnie sami. Często zdarza się tak, że pojawiają się z pozoru drobne błędy – małe rzeczy, które stosunkowo łatwo zmienić, a które w dużym stopniu przekładają się na wyniki doju.
Jakie to problemy?
Taką z pozoru drobną sprawą jest źle dobrany rozmiar gum strzykowych albo stosowanie piany do dezynfekcji przedudojowej w niepoprawny sposób. By piana działała, trzeba używać odpowiedniego kubka do dippingu z siateczką, która zatrzymuje środek wytwarzający pianę. Inaczej roztwór po prostu spływa ze strzyka i nie ma żadnego wpływu na dezynfekcję.
Osobnym tematem są też pewne nawyki i przyzwyczajenia, które wydają się trudne do zmiany. W jednym gospodarstwie zaproponowałem, by nie dociskać kolektorów podczas doju. Choć ta praktyka trwała od 15 lat, to udało się ją zmienić. W efekcie dój skrócił się o pół godziny, co mnożąc przez dwa razy dziennie, daje 7 godzin zaoszczędzonych w tygodniu, czyli łącznie dwa miesiące etatowe w roku, co można przeznaczyć na inne czynności.
Ale czasem trzeba zmienić i zainwestować więcej, prawda?
Czasem trzeba zainwestować, by zrobić krok w stronę lepszej efektywności. Problemem w wielu gospodarstwach jest wiekowy sprzęt udojowy, ale to nie znaczy, że jego serwis czy remont musi pochłonąć ogromne koszty. Niekiedy pompa pochodzi jeszcze z lat 80. i może się wydawać, że skoro coś działa, to nie wymaga wymiany. A to błąd. Trzeba pamiętać, że sprzęt udojowy pracuje 2 razy dziennie, czyli to daje 720 razy w ciągu roku. To właśnie dojarka pracuje w gospodarstwie najwięcej i jej naprawa, jeśli wyniesie 2000 zł, zwraca się w ciągu jednego miesiąca. Bo usunięcie problemu z dojem, to zwrot w postaci zdrowego stada i wyższych stawek za lepszej jakości surowiec.